Jeśli znacie mnie dość blisko, zapewne ta historia jest Wam znana. Jednak dla osób, które kupiły maluszka z przydomkiem Grey Vanilla, o jakimś dziwnym, niewdzięcznym i ciężkim do wymówienie imieniu, może być pewnym wyjaśnieniem.
Wszystkie psy rodzące się u nas, otrzymują imię, które de facto jest nazwą miasta. No i tutaj często zadawane mi pytanie, dlaczego akurat miasta?
Kiedy byłam mała, moja mama do domu przyniosła dwa szczeniaki. Konkretnie dwie suczki rasy American Staffordshire Terrier. Jedna z nich, ciemno brązowa, dostała na imię Aisha, druga, jasno kremowa, Atlanta.
Suczki okazały się być swoimi całkowitymi przeciwieństwami i o ile Atlantę uwielbiałam, to Aishy unikałam jak ognia. Jej zęby oglądałam częściej niż jakąkolwiek inną jej cześć ciała. Gdy tylko nikogo dorosłego nie było w pobliżu, wyrywała mi jedzenie i zabawki. Były momenty, że nawet się jej bałam. Zdarzyło się wiele sytuacji, w których Atlanta stanęła w mojej obronie i pomimo, że nie miała zbyt wielkiej szansy w starciu z większą i silniejszą siostrą, reagowała zawsze, gdy ta tylko próbowała mi coś zrobić.
Atlanta towarzyszyła mi zawsze i wszędzie i o ile z perspektywy czasu, wydaje mi się lekkomyślnym zachowanie mojej mamy, która pozwalała mi wychodzić z nią samej na spacery, to te spacery były dla mnie czymś niesamowitym. Był to zdecydowanie najmądrzejszy pies jakiego kiedykolwiek poznałam. Delikatny, a jednocześnie nie zatracający swojego Terrierowego charakteru.
Niestety Atlanta w wieku około dwóch lat, zaczęła wymiotować. Najpierw sporadycznie, potem coraz częściej. Zaczęła tracić na wadze. Okazało się, że suczka ma gruczolaka żołądka. Coś, co zdaniem weterynarza nie powinno mieć miejsca u tak młodego psa. W ciągu kilku miesięcy z psa zostały sama skóra i kości i żaden weterynarz nie potrafił pomóc. W końcu suczkę trzeba było uśpić, z czym nie byłam sobie w stanie poradzić.
Gdy miałam 8 lat, do domu zawitał kolejny pies. Była to kundelka w typie Jacka. Od razu wiedziałam, jak dam jej na imię – Atlanta.
Atlanta była w moim domu w czasie, gdy kupiłam pierwszą Parsonkę.
Czekając na szczenię, wybierałam przydomek hodowlany i oczywiście imię dla malucha. Chciałam by przydomek dobrze komponował się z imionami. A imiona były nieoczywiste, ale zapamiętywalne.
O ile listę przydomków miałam w szufladzie od wielu lat i mogłam w nich przebierać, o tyle imiona nie były już taką łatwą sprawą.
Do głowy przyszła mi Philadelphia, skrótowo Fila, a skoro w domu są już dwa miasta, to czemu tego nie kontynuować? Dzięki temu miałam szansę oddać mojej pierwszej Atlancie jeszcze raz cześć i w miocie „A” także pojawiła się suczka o tym imieniu.
3 lata temu pożegnaliśmy Atlantę nr 2. Teraz nasze stado składa się z Philadephi, Albuquerque, Bastii, a w momencie, w którym to piszę w kojcu porodowym leży dwutygodniowa Enshi.
Imiona miasta są dla nie bardzo sentymentalne i ogromnie cieszy mnie, gdy właściciele ich nie zmieniają.
Drogi przyszły właścicielu mojego szczenięcia, jeśli to czytasz. Dostając szczeniaczka miasto, dostajesz ode mnie cząstkę Atlanty, czyli mojego serca. Więc proszę zastanów się, czy Twoja Bogota, nie może pozostać Bodzią, czy Twój Amsterdam, nie jest przypadkiem Amim, a Derry po prostu Derrym. Znaczy to dla mnie bardzo dużo.
Z góry dziękuję.